piątek, 17 czerwca 2011

Rozdział 10. - Kocham...

Byłam na pięknej plaży... Akurat trafiłam na zachód słońca.
- To ja już idę. - powiedziała Sam.
- Sam zostań.! - zawołałam, ale ona poszła. Nagle usłyszałam gitarę gdzieś daleko, ale słyszałam, potem ktoś zaczął śpiewać. Piosenkę Justina "My Favorite Girl". To był ten głos, to był głos Justina Biebera. JB zbliżał się do mnie bardzo powoli. Śpiewał tak pięknie.
"Zawsze wiedziałem, że byłaś najlepszą
Najfajniejszą dziewczyną jaką znam
O wiele ładniejszą niż cała reszta
Gwiazdą mojego show

Tyle razy pragnąłem
Byś była dla mnie tą jedyną
Ale nigdy nie pomyślałem, że to będzie tak wyglądać
Co Ty ze mną zrobiłaś, dziewczyno

Jesteś tą, o której myślę
Dziewczyno, nie będziesz u mnie na drugim miejscu
I nieważne co się stanie
Ty zawsze będziesz numerem jeden

Moja własna nagroda, jedna i jedyna
Uwielbiam Cię dziewczyno, chcę Ciebie
Jedyną, bez której nie umiem żyć
To właśnie Ty, to właśnie Ty."

Łzy spływały mi po policzku. Nie mogłam uwierzyć, że to jest dla mnie i to jeszcze tak pięknie. Justin skończył śpiewać. Odłożył gitarę na piasek. Podszedł do mnie, objął mnie w pasie i pocałował. To było coś niesamowitego.
- Kocham cię. - wyszeptał.
- Ja ciebie też, wiesz.? - także wyszeptałam do jego ucha. Przytulił mnie, tak czule i romantycznie.
- Chcę, żebyś była ze mną na dobre i na złe, co tylko się będzie działo chcę, żebyś była ze mną, a ja będę z tobą.
Milczałam, nie wiedziałam co powiedzieć. Justin złapał mnie za ręce, później znowu mnie objął.
- Nie musisz nic mówić. Tylko kiwnij chociaż głową, żebym wiedział, co mam myśleć.
Kiwnęłam głową, że jestem na tak, Justin czule się uśmiechnął i pocałował najpierw w usta, a później w czoło. Na dworze robiło się coraz ciemniej i coraz chłodniej. Nie mogłam już wytrzymać z zimna. W końcu zadrżałam.
- Zimno ci. Masz moją bluzę. - powiedział podając mi swoja fioletową bluzę.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się. - Tak w ogóle skąd wiedziałeś, że ja kocham jeździć nad morze i kocham plażę po zachodzie słońca.
- Ja wiem wszystko...
- Aha... A z jakiej to okazji.?
- Na twoje urodziny.
- Ale one już przecież były...
- No tak, ale...
- O.K,
- Chodź już, bo ci zimno.
- O.K. - nie mówiłam zbyt wiele chciałam być przy nim ile się da, ile dusza zapragnie. Cały czas od niego biło takie ciepło, taka dobroć i opiekuńczość i jeszcze te słowa "Chcę, żebyś była ze mną na dobre i na złe...". Nie wierzyłam po prostu nie wierzyłam czy to jest sen czy czysta rzeczywistość. Szliśmy z Justinem za rękę, motyle w brzuchu mi przeszkadzały tragicznie, bo nie mogłam słowa z siebie wydusić. Weszliśmy do tego samego samochodu. Jechaliśmy następne 4 godziny. Usnęłam w samochodzie. I obudziłam się na kanapie, ale nie w swoim domu.
- Gdzie ja jestem.? - powiedziałam pół przytomnym głosem.
- U mnie... - powiedział Justin. Byłam okryta kocem i leżałam na miękkiej poduszce.
- Aha...
- Przyniosłem ci piżamę i wszystkie potrzebne rzeczy.
- Ale dlaczego, przecież ja mogę iść spać u siebie. - powiedziałam podnosząc się z kanapy.
- Śpisz dzisiaj u mnie. - powiedział.
- Aha. - uśmiechnęłam się ciepło. Justin podszedł do mnie i wziął mnie na ręce.
- Justin co ty robisz.?!
- Nic, po prostu jesteś zmęczona i musisz się położyć.
- Aha.??. - powiedziałam Justin położył mnie na łóżku.
- Ja pójdę po gorące kakao i po jakiś filmy.
- O.K. - powiedziałam. Poszłam szybko do łazienki, umyłam się, przebrałam się w piżamę, którą przyniósł mi Justin.

wyszłam i nagle zrobiło mi się słabo, nogi mi zmiękły, nie mogłam ustać, bujałam się i w końcu chyba upadłam, nic nie pamiętam. Obudziłam się na łóżku Justina.
- Mamoo.! - zawołał Justin
- Już idę.! - odpowiedziała Pattie. Szybciutko przybiegła z termometrem i z kubkiem wody. Zmierzyła mi gorączkę i dała mi się napić wody.
- Ile.? - zapytał zaniepokojony Justin.
- Spada 37,7.
- O to dobrze... - powiedział. Pattie wyszła z pokoju zostaliśmy sami.
- Co się stało, bo nie wiele pamiętam.
- Sam nie wiem, poszedłem po kakao i film, a jak przyszedłem, to ty już leżałaś na podłodze.
- Aha. przepraszam za kłopot...
- Ale za jaki kłopot, przecież ja muszę się o ciebie troszczyć, Kate.
- O.K - uśmiechnęłam się.
- Lepiej ci.? - zapytał Justin.
- O wiele...
- Może pojedziemy do szpitala.?
- Nie proszę, zostańmy.
- Ale jutro jak ci się pogorszy, jedziemy.
- O.K , ale jutro.
- Dobrze. Chodź, teraz obejrzymy film.
- A co to za film.?
- Jakiś horror, sam nie wiem jaki.
- Aha...
- Masz, tu jest twoje kakao.
- Dzięki.
- Mam coś dla ciebie.
- Tak.?
- No proszę... To dla ciebie. - powiedział wręczając mi kopertę. Wyjęłam z niej dwa papierki jakby bilety.
- Co to.?
- To są bilety dla nas do Paryża.
- Że co.?!
- No tak mam tam koncert i nie chciałem ciebie zostawiać, tutaj.
- Aha. Ale ja mogłam sobie sama kupić bilet.
- Nie, nie mogłaś, teraz jesteś moja i ja będę ci fundował takie wypady. - wypiął dumnie pierś Justin.
- Aha.. - uśmiechnęłam się. - A na kiedy to jest.
- Na jutro na 18:00
- Co.?!
- No.!
- Aha...
- Dobra, obejrzyjmy ten film.
- O.K. - powiedziałam. Cały film niby obejrzałam, ale nie mogłam przestać myśleć o mnie i o Justinie, jak to się stało i w ogóle. Leżałam obok Justina na łóżku, później Justin miał iść na podłogę, na materac, ale i tak usnęliśmy w jednym łóżku.
NASTĘPNEGO DNIA.
- Księżniczko wstawaj. - usłyszałam cichy, kochany szept Justina i zaraz pocałunek w policzek. To było coś pięknego...
- Już.?
- Tak śpioszku.
- Która godzina.?
- 9:00
- O Matko... - westchnęłam. - A czy ty wczoraj mi przyniosłeś jakieś ciuchy na dziś, czy nie.? - zapytałam jeszcze z zamkniętymi oczami.
- No jasne, że tak. Masz tu są. - powiedział Justin podając mi ciuchy. Ja szybko usidłam na łóżko, dostałam buziaka i poszłam się umyć i przebrać.

Szybko wyszłam z łazienki i na mnie czekało śniadanie w pokoju Justina, a gdzie Justin, to ja nie wiem... Rozglądałam się, ale jego nie był. Nagle wszedł do pokoju.
- Telefon ci dzwonił przez całą noc, więc wyniosłem, bo nie chciałem, żeby cię obudził, bo tak słodziutko sapałaś.
- Aha... O.K.
- Siadaj, zjedz ze mną śniadanie.
- O.K. - zjedliśmy śniadanie i postanowiłam się już zbierać, bo jeszcze się musiałam spakować.
- Wiesz, ja już pójdę, bo jeszcze się muszę spakować, jak coś to wpadnij do mnie O.K.?
- No jasne.!. - powiedział Justin. JB odprowadził mnie do drzwi, poszłam do domu no i wzięłam się za pakowanie. Za jakieś dwie godzinki skończyłam. Usłyszałam dzwonek do drzwi, szybko pobiegłam otworzyć, za drzwiami stał Justin, dokładnie tak jak się spodziewałam.

środa, 15 czerwca 2011

Rozdział 9. - Przez Ciebie nie myślę o niczym...

Rzuciłam się na łóżko...
Zaczęłam płakać...
Ryczeć...
W końcu miałam już dosyć...- Zaraz nie wytrzymam - pomyślałam...
Na więcej emocji nie miałam już siły...
Zachciało mi się pić... Wstałam z łóżka... Podeszłam do okna... Uświadomiłam sobie, że picie to tylko jedna wielka wymówka, by móc zobaczyć jego słodką twarz...
Wpatrywałam się w okno, ale nic nie widziałam, nic, a nic. Przetarłam oczy... Jest... To jest on... Śpi... Zerknęłam na zegarek... 02:30... Ja nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się cały czas w okno. Uśmiechnęłam się sama do siebie. - Dlaczego mi nigdy z nimi nie wychodzi.? - pomyślałam. - O Boże... Dlaczego.?...
Odeszłam od okna... Poszłam do łazienki... Wzięłam żyletkę... Zastanowiłam się, czy na pewno tego chcę... Ale bez dalszego zastanowienia pociągnęłam równiutko po żyłach. Bolało jakby mi rękę odcinali, ale nie myślałam o tym. Później pobiegłam do pokoju... Krew się lała ciurkiem. Podeszłam do szafki, otworzyłam, wzięłam nożyczki. Odchyliłam, aby zostało jedno ostrze. Zaczęłam ciąć się po żyłach na nadgarstku. Coraz bardziej z mojej ręki wypływała krew. Kręciło mi się w głowie, robiło mi się ciemno przed oczami, już nie mogłam, ale coraz bardziej ciemno, ciemno i w końcu już nic nie widziałam totalna pustka, trochę odpoczynku od pieprzonej rzeczywistości...
Obudziłam się w biało zielonej sali w twardym łóżku... Trzymałam sztywno głowę, bo bałam się co 'ciekawego' zobaczę na rękach. Podniosłam głowę, ale zakręciło mi się w niej i sama opadła na poduszkę.
- Leż Kate, bo będzie gorzej, leż. - powiedział czule Justin.
- Dlaczego ty tu przyszedłeś.? - powiedziałam bardzo zachrypniętym głosem.
- Bałem się o ciebie.
- Co.?! Przecież ty masz dziewczynę z którą się wczoraj pokłóciłeś. - znowu podniosłam głowę, a ta znowu opadła.
- Leż... A tak po za tym, to dziewczyny nie mam, a nawet nie miałem, to tylko moja bliska przyjaciółka i nic więcej.
- Tak.? To dlaczego się z nią całowałeś.?
- To ona pierwsza się na mnie rzuciła, żeby zrobić fotkę, wysłać do gazety i rozesłać po sieci.
- Nie wierzę... - powiedziałam odwracając głowę. Po kilku minutach uświadomiłam sobie, że ciepła dłoń Justina okrywa moją. Bez chwili zastanowienia wyjęłam moją dłoń z pod jego dłoni. Czułam jego wzrok na moich rękach.
- Tak w ogóle to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. - powiedział Justin podając mi małe pudełeczko.
- Który dzisiaj.?
- 23 czerwiec
- Faktycznie, zapomniałam.
- Piękne urodziny
- Ta...
- Dobrze się czujesz.? - zapytał opiekuńczo.
- Trochę mi świat wiruje... - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Aha.
- Mogę się czegoś napić.?
- Już ci daję. - powiedział Justin. Sięgnął po kubek z wodą, namoczył patyczek owinięty bandażem i namoczył moje usta. Patyczek włożył do kubka i odstawił na półkę obok łóżka. Nadal stał nade mną i patrzył prosto w moje oczy... Motyle w moim brzuchu się odezwały. Ręce miałam całe mokre. Pot z moich rąk dotarł do rany i zaczęła bardziej szczypać. Wytrzymywałam, nie narzekałam, bo chciałam, aby jeszcze ta chwila trwała. Justin wpatrywał w się w moje oczy. Ja myślałam, że tam tonę. Justin nachylał się nade mną coraz bardziej i bardziej, w końcu pocałował mnie czule w usta. Objął mnie bardzo delikatnie, a za razem tak ciepło. Nagle Justin tak jakby się ocknął z jakiegoś snu. Odwrócił się i poszedł do drzwi.
Wyszedł...
Z moich oczu wyleciała łza...
Po krótkiej chwili było ich więcej...
- Będzie dobrze... - pomyślałam.
Otarłam łzy... Przypomniałam sobie o tym pudełeczku. Sięgnęłam po nie, otworzyłam pudełeczko. W nim był piękny wisiorek z serduszkiem.

Zamknęłam pudełeczko. Odłożyłam je na szafce. Nagle zadzwonił mój telefon.
*Rozmowa telefoniczna*
- Hej Kate. - powiedziała Sam.
- Cześć.
- My zaraz u cb będziemy.
- Dobra
- No ta pa.
- Pa.
**
Zrobiło mi się nie dobrze, zakręciło mi się w głowie. Nie mogłam wstać, bo nie miałam ani trochę siły. Nagle do sali wszedł Adrian, a za nim Sam.
- Hej siostra. - powiedziała Sam.
- Hej. - powiedziałam bezbarwnym głosem.
- Mamy coś dla cb. - powiedział Adrian.
- Tak.?
- No... Proszę to dla cb na urodziny. Wszystkiego najlepszego. - powiedział podając mi reklamówkę.
- Dzięki.
- Nmzc
- Jest..
- A tam...
- Ja pójdę po picie. - powiedziała Sam.
- O.K - powiedzieliśmy chórem.Sam wyszła i zostaliśmy sami.
- Co tam u cb.?
- Nic ciekawego. - powiedziałam odwracając głowę w drugą stronę.
- Jak nic, jak ja widzę, że coś się stało.
- Nie ważne. - spojrzałam na pudełeczko z naszyjnikiem. Po mojej twarzy spłynęła łza.
- Powiedz mi, jak to jest, że jesteś szczęśliwy i nagle wali ci się wszytko i nie możesz się z tego w ogóle podnieść, najlepiej chciałbyś się rzucić pod samochód, albo pociąć. - powiedziałam spoglądając na moje dłonie.
- Nie wiem Kate.
- Heh... te jest bardzo dziwne, bo tylko ja to odczuwam... Popatrz... Najpierw był Smith, później rodzice, jeszcze później pokłóciłam się z Sam, a teraz...
- Co teraz.?
- Nic nie ważne...
- No mi nie powiesz.?
- A teraz Justin.
- Ale co ci zrobił.
- Na prawdę nie ważne.
- Na prawdę.?
- Tak.
- To dlaczego ryczysz.?
- O Boże... No... Pocałował mnie i wyszedł oszołomiony, a jeszcze wcześniej dostałam od niego piękny prezent.
- Aha. Ale powiem ci, ze to normalne, chłopak się po prostu skrępował, bał się, że ty go odrzucisz.
- Nie pocieszasz.
- O.K Sorry, przestaję.
- Za ile cię wypuszczają.?
- Nwm.
- Aha. To poczekaj ja pójdę i się wszystkiego dowiem.
- O.K Ale wróć szybko.
- O.K
Do sali weszła Sam mijając się z Adrianem w drzwiach.
- Jestem.- powiedziała Sam podając mi sok pomarańczowy.
- Ale ja nie mogę jeszcze pić, ja tylko mogę sobie usta namaczać i nic więcej.
- Hej już jestem. - poinformował nas Adrian.
- Już.? Szybki jesteś. - uśmiechnęłam się lekko.
- Ta... Wypuszczą cię za jakieś dwa tygodnie.
- Co.?!
- No... Straciłaś bardzo dużo krwi.
- O ja...- powiedziałam spuszczając wzrok.
- No...
- Wiesz, my już musimy lecieć.
- O.K spoko
- Przyjedziemy jutro wieczorem.
- O.K Pa...
- Pa...
Wyszli, wszyscy zostawili mnie samą. Spojrzałam na zegarek. 22:00 O ja.. Ale późno. Poszłam spać.
Wstałam i czułam się już lepiej. Wszedł do mnie lekarz, zbadał mnie i powiedział, że mogę już chodzić, ale nie przemęczać się, bo jestem jeszcze słaba. W takim razie... Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic, ubrałam się w dresy, które mi przywieźli wczoraj Sam i Adrian.

W szpitalu było bardzo chłodno. Więc poszłam do łóżka. Przypomniało mi się, że mam laptopa przy sobie.Załączyłam go, weszłam na pocztę. Zobaczyłam kilka nieodebranych wiadomości. Jedno z nich było od Justina. Otworzyłam...
" Hej.! ;* Przepraszam, ze wczoraj tak uciekłem, ale na prawdę nie wiedziałem jak mam się zachować. Jeszcze raz przepraszam.
Całuję Justin."
Przeprosił mnie, ale i tak byłam na niego zła. Położyłam się i posprawdzałam jeszcze kilka rzeczy na laptopie. Zmęczyłam się i poszłam spać. Tak minęły praktycznie dwa tygodnie. Justin w ogóle nie przychodził. Dziś obudziłam się o 7:00, poszłam do łazienki, wzięłam prysznic, ubrałam się w jakieś ciuchy, poszłam do sali, załączyłam laptopa, posprawdzałam kilka rzeczy. I ktoś mignął mi przed oczami. Popatrzyłam za szklane drzwi i za nimi stał Justin trzymając duży bukiet kwiatów. Popatrzył na mnie i cofnął się do wyjścia, wtedy coś mnie ukuło w serce, po prostu nie mogłam. Do sali wszedł lekarz i powiedział, ze mogę już dziś wyjść.
Wzięłam torbę, zapakowałam sobie rzeczy, spakowałam sobie do torebko prezenty urodzinowe i wyszłam ze szpitala. Zamówiłam taksówkę, która przyjechała za 5 minut. Pojechaliśmy do domu. Zapłaciłam za przejazd, weszłam do domu, ale nikogo nie było. Poszłam do swojego pokoju, położyłam się na łóżku, aby przemyśleć kilka spraw, wstałam luknęłam przez okno na dom obok. W swoim pokoju był Justin i z kimś rozmawiał, ale nie wiem z kim , bo stał za ścianą i nie widziałam. Nagle do mojego pokoju wpadła Sam.
- Hej dobrze się czujesz.?! - powiedziała dość głośno.
- Tak, a co.?
- No to ubierz się szybko w coś ładnego i idziemy.
- Ale gdzie.?
- Zobaczysz.
- Powiedz, no proszę.
- Pojedziemy, więcej ci nie powiem. Ubieraj się szybko.
- O.K.
Poszłam do łazienki, wykąpałam się, nałożyłam makijaż, ułożyłam włosy w ładnego koka, ubrałam różowo - pastelową sukienkę, do tego kremowe buty, torebkę, do tego opaskę z różami i łańcuszek, który dostałam od Justina.


Wyszłam z łazienki i w pokoju nie było.
- Tutaj jestem.! - krzyknęła Sam z dołu. Zeszłam powoli po schodach i poszłam do salonu.
- Może być.?
-Ale pięknie... - odpowiedziała San. - A teraz chodź.! - powiedziała.
Weszłyśmy do dużego, czarnego samochodu, jechałyśmy bardzo długo, a nawet bardzo bardzo długo ze 4 godziny. W końcu dotarłyśmy na miejsce, wysiadłam i zobaczyłam coś przepięknego...

sobota, 4 czerwca 2011

Rozdział 8. - Kolacja...

Weszłam do domu po cichu zamykając drzwi. Rozejrzałam się po nim i nikogo nie było. Bez zastanowienia zaczęłam piszczeć w niebo głosy. Nagle z góry zbiegli Adrian i Sam.
- Kate, co ci się dzieje, uspokój się, bo sąsiedzi usłyszą.! – krzyknęła na mnie Sam.
- Nie, bo nikogo nie ma.! – odkrzyknęłam jej i znowu zaczęłam piszczeć. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, mój pisk się urwał. Otworzyłam i za drzwiami stał Justin.
- Hej, co ty tu robisz.? – zapytałam myśląc, że nie usłyszał moich „pięknych” jakże pisków.
- Wiesz, bo usłyszałem jakieś głośne piski, no i myślałem, że to u was… - a jednak, usłyszał. Poczułam, że moja twarz się czerwieni, zaczęłam coś wymyślać, ale na marne. – Gdzie ten mózg jak go trzeba… - pomyślałam.
- Yy... Ekhem! … Bo wiesz… Nie to nie stąd, chyba się przesłyszałeś…
- Aha. Chyba tak… No to skoro już jestem, to może dasz mi swój numer telefonu. Co.? – powiedział.
- Ta, jasne… Już ci daję. – wyjęłam z torebki telefon i podałam mu numer.
- Dobra to ja już muszę lecieć. – powiedział, odwrócił się i pomknął do bramy.
- A… - nie zdążyłam. – To do 19:00! Heej.!
- Paa.! - Krzyczał już kierując się do swojej bramy.
- O Boże, on jest po prostu fantastyczny.! – krzyknęłam, opierając się o ścianę.
- Taa, jasne, żebyś się tylko nie rozczarowała za szybko, wiesz.? – narzuciła mi Sam.
- Wiesz co jesteś nienormalna, chociaż chwileczkę nie dasz mi się nacieszyć. Wiesz.!? – krzyknęłam, i pomknęłam ile sił w nogach do swojego pokoju. Wpadłam do niego i rzuciłam się na łóżko. Do moich uszu doszło lekkie pukanie do drzwi mojego pokoju.
- Odejdź.! – krzyknęłam.
- Kate, ja cię naprawdę bardzo przepraszam. No nie chciałam… Chcę ci tylko pomóc.! – krzyczała przez drzwi.
- Już mi napomagałaś, sama sobie poradzę, spadaj.! – krzyczałam i wtuliłam w głowę w poduszkę.
- O Boże… Smith, Rodzice, Sam , Adrian… Tylko Justin jakoś jest przy mnie i wpiera mnie, chociaż znam go tylko jeden dzień, a ja już się do niego przywiązałam. – pomyślałam. Spojrzałam na zegarek dochodziła 18:00 przypomniałam sobie o kolacji i zakupach. Zebrałam się z łóżka, zmyłam rozmazany makijaż, poprawiłam włosy, znowu się umalowałam, założyłam torebkę i wyszłam. Wypadałam z pokoju, zbiegłam po schodach, luknęłąm do salonu gdzie siedzieli Sam i Adrian oglądając jakiś film.
- Gdzie idziesz.? – zapytali chórem.
- Ja w przeciwieństwie do was pomyślałam o kolacji i o zakupach, wiecie.? – powiedziałam z sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy.
- Poradzisz sobie.? – zapytał Adrian.
- Nie, wiesz, jestem ułomna i nie wiem jak się robi zakupy, łapie taksówkę i wraca do domu.
- To poradzisz sobie czy nie.?! – warknęła Sam.
- Chyba z tobą na ten temat już rozmawiałam, sama sobie poradzę.! – wyszłam z domu praktycznie biegiem. Szłam, szłam, aż w końcu się znudziłam. Złapałam taksówkę, pojechaliśmy do dużego sklepu, a wręcz wielgachnego.! Weszłam do środka i kupiłam to co potrzebne na kolację do dania itp. Zrobiłam zakupy i wstąpiłam do sklepu, żeby sobie kupić coś na poprawę humoru. Tak ściślej; różowo- pastelową sukienkę do kostek, jasno-brązową torebkę, kremowe buty i opaskę z różami.

Spojrzałam na zegarek i dochodziła już 18:30. Postanowiłam się już zbierać. Zamówiłam taksówkę, wyszłam przed budynek. Taksówka przyjechała po 5 minutach. Wsiadłam do niej. Do domu dojechaliśmy w 15 minut.
- Dziękuję, do widzenia.! – powiedziałam podając przez okno pieniądze.
- Do widzenia.! – odpowiedział kierowca. Weszłam do domu, Sam i Adrian dalej siedzieli na kanapie i oglądali TV.
- Może byście się ruszyli. Idźcie się przebrać, bo za 10 minut przyjdzie Justin. - Sam na mnie spojrzała ze znakiem zapytania. – Tak to ten, przez którego mam się rozczarować.! – krzyknęłam. Wstali, poszli do swojego pokoju i szykowali się. Ja szybko rozpakowałam zakupy i od razu wzięłam się za gotowanie. Zrobiłam spaghetti , nalałam sok pomarańczowy do szklanek , nakryłam do stołu, nałożyłam danie na talerzyki i poszłam się szybciutko przebrać.



Nałożyłam czarną sukienkę z czarnymi i różowymi dodatkami, do tego różowe buty i nałożyłam odpowiedni makijaż pasujący do stroju.

Zeszłam na dół po schodach, wzięłam dwie świeczki zza szkła, postawiłam na stole i zaświeciłam. Usłyszałam bardzo lekkie pukanie do drzwi, trochę się denerwowałam, a nawet bardzo, bardzo, ręce mi się strasznie pociły. Otworzyłam zdecydowanie drzwi. Za nimi stał Justin z piękną różą.
- Hej.! – powiedziałam uśmiechnięta do niego.
- Hej.! Ale pięknie wyglądasz. – powiedział podając mi różę.
- A tam…
- Za komplementy się dziękuję, a nie im zaprzecza. – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy Justin.
- Dziękuję…
- No już lepiej. – zaśmiał się.
- Proszę, wejdź do środka. – powiedziałam.
- Bardzo chętnie, dziękuję. – powiedział nie odrywając ode mnie wzroku.
- Chodź, zaprowadzę cię.
- Dobrze. –odpowiedział, ruszyliśmy w stronę jadalni.
- Fajnie tu macie. – powiedział Justin rozglądając się po mieszkaniu.
- To mieszkanie po ciotce…
- Czy czasem to nie pani Clark.?
- Tak to ona, nazwisko po mężu. Skąd ją znasz.?
- Ona wprowadziła się zaraz po mnie i to bardzo miła pani, odwiedzała mnie i w ogóle.
- Wow, naprawdę.? Nic mi na ten temat nie mówiła.
- Bo ja prosiłem o dyskrecję… Przepraszam… Ale ona opowiadała mi bardzo dużo o tobie. Mówiła mi, że jesteś ładna i w ogóle, że mnie bardzo lubisz. Ale ja nie wierzyłem w to bo każda osoba którą poznam od razu opowiada mi o swoich wspaniałych krewnych. I za zwyczaj jak je przyprowadzają do mnie są grube z aparatem na zębach itp.
- Nie no dzięki… - spojrzałam na niego z wyrzutem i od razu przypomniały mi się słowa Sam.
- Ale nie o to chodziło, ty jesteś piękna i w ogóle. Wiem, że jestem durniem i że mogłem uwierzyć…
- Nie przejmuj się, a tak po za tym dziękuję za te słowa na początku…
- Nie ma za co, to tylko sama prawda…
- Noo… akurat…
- No tak… - zaśmiał się.
- Dobra to ja pójdę po Sam i Adriana.
- O.K ja poczekam…
- Dobra, zaraz wracam. – powiedziałam i pomknęłam na górę, wpadłam do pokoju Sam.
- Chodźcie już na kolację. – powiedziałam i trzasnęłam drzwiami za sobą. Zaraz za mną wyszli.
- Gdzie on jest.? – zapyta ła Sam
- A co cię to.? – odpowiedziałam i zbiegłam szybciej na dół.
- Już jesteśmy. – poinformowałam Justina.
-O.K
- To ja zapraszam do stołu. – powiedziałam. Wszyscy usiedli do stołu, od razu zaczęliśmy rozmawiać, żartować itp. Nagle Justinowi zadzwonił telefon. Rozłączył się.
- Wiecie co, ja bardzo przepraszam, ale muszę już iść. – powiedział
- Jasne, odprowadzę cię. – zaproponowałam.
- O.K . – odpowiedział z uśmiechem na ustach. Odprowadziłam go do drzwi. Stanął przy nich i wpatrywał mi się głęboko w oczy, tak jakby chciałby mi coś powiedzieć, a nie mógł.
- Może…. – powiedzieliśmy chórem.
- Mów ty. – powiedziałam
- Może poszlibyśmy jutro do kina czy coś…
- Jasne, z miłą chęcią, o której.? – zapytałam.
- Około 20:00 będę po ciebie, ok.?
- Jasne.
- Teraz już muszę iść, do zobaczenia.! – powiedział i wybiegł z domu jak strzała. Za nim się obejrzałam już wchodził do siebie do domu. Poszłam do siebie na górę. Poszłam od razu do łazienki, wzięłam gorącą kąpiel, ubrałam się w piżamę. Wyszłam i patrzyłam na dom obok, do pokoju gdzie się świeci wszedł Justin, a za nim jakaś dziewczyna. Zaczęli się całować. Z oka mi poleciała łza… - O mój Boże co za dupek... - pomyślałam, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać... - Dlaczego nie ma mamy, która mogłaby mi doradzić, tylko ja sama, ja przecież jeszcze nie dorosłam do takiego samotnego życia. - pomyślałam. Nagle zadzwonił mi telefon. Spojrzałam na niego, jakiś nieznajomy numer, przestraszyłam się. Odebrałam.
*Rozmowa telefoniczna*
- Słucham.? - powiedziałam lekko drżącym głosem.
- Hej, to ja Justin.
- Hej... Skąd ty masz mój numer.?
- Przecież mi go podałaś.
- A... no tak... Co chciałeś.?
- Nie nic... tylko...
- Tylko co.? - urwałam mu.
- Ja muszę przełożyć nasze wyjście do kina na kiedy indziej.
- Aha. Ze względu tej dziewczyny.? Nie no spoko. A tak na przyszłość, proszę nie umawiaj się z dziewczynami jak masz już jedną... - powiedziałam i się rozłączyłam.
**
Zaczęłam bardziej płakać. Justin do mnie dzwonił chyba z 10 razy. Ja tylko płakałam wpatrując się w okno Justina i widziałam jak kłóci się z tą dziewczyną, coraz bardziej i bardziej w końcu Justin wyszedł z pokoju, a ta dziewczyna zaczęła płakać... - Boże Sam miałaś rację - mówiłam sobie cały czas w myślach. - Co za dupek, jeden wielki dupek...

niedziela, 15 maja 2011

Rozdział 7. - Co za szczęście.!

- O mój Boże to był on... to był Justin Bieber.- pomyślałam. - Nie będę piszczeć, tylko potraktuje to normalnie. - tłumaczyłam sama do siebie. Jenak nie udało się zachować normalnie. Co prawda nie piszczałam, ale zamarłam w bez ruchu. Po prostu patrzyłam na niego i nie mogłam wykrztusić ani jednego słowa.
- Hej jestem Justin. - powiedział.
- Hej... - udało mi się coś powiedzieć.
- To co, mogę zapłacić.? - zapytał.
- Nie wiesz co dzięki ja pójdę do kantora i wymienię te pieniądze.
- Daj spokój, zapłacę.- powiedział Justin, doszedł do lady i zapłacił za moje kawy.
- Ty tyle wypijesz.? - zaśmiał się.
- Nie, tam siedzą moi znajomi i czekają na upragnioną kawę. Mogę cię z nimi poznać.? - zapytałam.
- Tak jasne, że tak...
- O to świetnie. Chodź.! - pociągnęłam go za rękę.
- A kawy.?! - zapytała pani.
- Oj przepraszam. - próbowałam wziąć trzecią kawę, ale nie mogłam ich zmieścić w rękach.
- Mógłbyś mi pomóc.? - zapytałam.
- Jasne, daj.! - powiedział Justin, doszedł i zabrał kawę z lady.
- Do widzenia.! - krzyknęliśmy chórem.
- Do widzenia.! - krzyknęła pani zza lady. Wyszliśmy ze sklepu i pokazałam palcem Justinowi miejsce gdzie siedzieli Adrian i Sam.
- Hej, to jest Justin. - powiedziałam.
- Hej.! - odpowiedzieli chórem.
- Justin to jest Sam, a to jest Adrian. - przedstawiłam ich sobie. Justin podał kolejno rękę wszystkim.
- To wiecie co, ja zabieram tą młodą panią na spacer. - powiedział Justin i załapał mnie za rękę.
- A to o mnie chodzi. - uśmiechnęłam się.
- No raczej... - powiedział Justin.
- O.K, to chodźmy. - powiedziałam. - A gdzie tak w ogóle idziemy.? - zapytałam.
- Nie wiem... Po prostu oprowadzę cię po mieście, bo widzę, że nie jesteś z tąd... - powiedział Justin.
- Tak dokładnie, zgadłeś...
- A z kąd jesteś.? - zapytał.
- Ja jestem z Polski.
- Aha. Bardzo dobrze radzisz sobie z angielskim.
- Dziękuję, dobrze, bo jestem pół polką, pół kanadyjką.
- O jaa...
- Noo...
- To może od początku, bo ja ci się przedstawiłem, a ty mi nie.
- Mam na imię Kate.
- Bardzo ładne imię...
- Dziękuję. Twoje z resztą też. - powiedziałam.
- Ahh... no bardzo, bardzo dziękuję. - zaśmiał się, ja zrobiłam to samo.
- Mieszkasz tu z rodzicami.? - zapytał
- Nie... - spuściłam głowę i łza spłynęła mi po policzku.
- Kate co się stało.? - zapytał Justin. Otarłam łzę z policzka.
- Nie nicc...
- Jak nic, jak ja widzę, że płaczesz...
- Nie płaczę.
- Kate, powiedz prawdę co się stało.
- Ja straciłam rodziców w wypadku samochodowym. Dokładnie 5 dni temu.
- O jejciu, przepraszam, nie wiedziałem, tak mi przykro...
- Nic się nie stało, po prostu nie wiedziałeś...
- Tak dokładnie... - powiedział. - Chodź.! - pociągnął mnie za rękę.
- A gdzie jeśli można wiedzieć.?
- Tu, zapraszam cię na lody... - powiedział. Weszliśmy do ogromnej kawiarenki. Justin kazał mi poczekać i poszedł do lady, zamówił coś i przyszedł do mnie. Za chwileczkę pani go zawołała. Doszedł do lady i wziął dwa talerzyki z deserami i przyszedł do mnie do stolika.


- Hmm... wygląda pysznie.! - powiedziałam.
- No widzisz. - powiedział dumnie Justin.
- A tak po za tym to miały być lody, a nie tak drogie desery. - powiedziałam. - Justin postawił na stole talerze z posiłkiem i przysiadł do stołu.
- Daj spokój...lepiej spróbuj.! - powiedział.
- O.K a jak się zatruję.? - zaśmiałam się.
- To ja też się zatruję i będziemy kwita. - uśmiechnął się szeroko.
- Aha. - skosztowałam. - Pyszne... Spróbuj.
- Na pewno. Nie zatruję się.? - zaśmiał się.
- Nie chyba nie, jak widzisz ja jeszcze żyję... - Justin skosztował.
- MMMmmm... naprawdę dobre... - powiedział. Następne 15 minut spędziliśmy w kawiarence. Kiedy skończyliśmy jeść Justin wstał i pociągnął mnie za rękę.
- A teraz gdzie.? - zapytałam.
- Do mojego ulubionego parku. - oznajmił.
-Aha. - szybko doszliśmy, bo park był nie daleko.
- To tutaj. - powiedział.
- Ale tu pięknie. - powiedziałam.
- Dlatego uwielbiam to miejsce. Tu można się wyciszyć, posiedzieć, poczytać książkę itp. - powiedział Justin.
- Świetne. Chodźmy na tamtą ławkę. - wskazałam ławkę pomiędzy drzewami, taką samotną.
- To moja ulubiona wiesz.? - powiedział Justin z uśmiechem na twarzy.
- Naprawdę.?
- Tak.
- Nie wiedziałam..
- Teraz już wiesz...
- Taa... - powiedziałam. Nagle zadzwonił mi telefon.
* Rozmowa telefoniczna *
- Hej, Kate
- Hej Sam. Co tam chciałaś.?
- Gdzie jesteś.?
- Jestem w parku.
- Z kim.?
- A co to jakieś przesłuchanie.?
- No to wracaj już do domu, bo musimy jechać do sklepu po potrzebne rzeczy...
- O.K to cześć ja zaraz przyjdę.
- No pa... - rozłączyła się.
**
- Ja już muszę lecieć, bo musimy jechać do sklepu.
- Dobrze, mogę cię odprowadzić.?
- No jasne, chodź.! Szliśmy i gadaliśmy cały czas o koncertach Justina, o mnie itp. Aż w końcu doszliśmy.
- To tutaj. - powiedziałam.
- Oo... ale dziwny zbieg okoliczności, bo ja mieszkam tutaj. - powiedział wskazując palcem na dom obok.
- Fajnie, ja już lecę, ale zapraszam cię do nas na kolację. Przyjdziesz.?
- No jasne.! To na razie.! Do zobaczenia.!
- Paa.! - rozeszliśmy się do swoich domów.

sobota, 14 maja 2011

Rozdział 6. - Tak inaczej...

Wyszliśmy z samolotu, szybko poszliśmy po bagaże. Wzięliśmy je i pozostawało zadzwonić do ciotki. Szperałam w torebce, żeby znaleźć telefon. - O jest... - pomyślałam. Szybciutko wybrałam numer do ciotki.
*Rozmowa telefoniczna*
- Hej ciociu.! Jesteś w domu.? - powiedziałam.
- Tak jestem, a co coś nie tak.?
- Nie, nie wszystko w porządku, tylko mogłabyś po nas przyjechać na lotnisko.?
- Tak, jasne, a co już jesteście.? - zapytała
- Tak, już jesteśmy, czekamy na lotnisku.
- Ale fajnie to co ja będę po was za 20 minut jak nie mniej.!
- O to fajnie, ale raczej wolelibyśmy tą szybszą wersję, ponieważ mamy bardzo dużo bagaży. - powiedziałam
- Dobrze da się zrobić, to 15 minut wam wystarczy.?
- Tak to będzie w sam raz.
- Dobrze, to ja już do was jadę narazie.!
- O.K paa.. - rozłączyłam się.
**
- Ciocia będzie za 15 minut - oznajmiłam
- To dobrze. - powiedziała Sam.
- A ta ciotka to jaka jest? Miła jakaś.? - zapytał Adrian.
- I to jeszcze jak.! - powiedziałam.
- A jak ma na imię.? - zapytał.
- Klara - odpowiedziałam.
- Aha. A ile lat.?
- No 23. - odpowiedziałam.
- A ładna jakaś.? - zapytał. - Auuu.! - Sam szturchnęła go w żebra.
- A coś ty taki ciekawski.?! - krzyknęła Sam.
- Tak tylko. Pytam sobie.! - zaśmiał się.
- Dobra, dobra.! Spokój.! - krzyknęłam. - Musimy coś ustalić. - powiedziałam.
- Ale co.?! - krzyknęli chórem.
- Posłuchajcie. Tutaj musimy cały czas rozmawiać po angielsku. - powiedziałam
- Ale dlaczego.?! - zapytała Sam.
- Bo jest taka potrzeba. - powiedziałam, bo nie chciałam obwijać w bawełnie.
- Ale cały czas, czyli do siebie, do naszych znajomych i najbliższych.?! - wtrącił się Adrian.
- Po pierwsze: my tutaj będziemy mięli znajomych angielskich. Po drugie: Najbliższą będziemy mieli tylko ciotkę, która jest siostrą mojego taty, czyli jest angielką. Po trzecie: tak musimy do siebie również mówić po angielsku. - powiedziałam.
- Ale dlaczego.?! - Sam nie dawała za wygraną.
- Bo tutaj anglicy mają coś takiego, że traktują polaków w inny sposób. Po prostu trochę inaczej, czują się jak klasa wyższa. - wytłumaczyłam.
- Aha. Dobra to co teraz zaczynamy.?
- Tak. - zaśmiałam się i od tego momentu cały czas mówiliśmy po angielsku (ja będę pisała po polsku.)
- O czy to nie auto cioci.?! - powiedziała Sam.
- Chyba tak, to ona.! - szybko podbiegliśmy szybko do auta. Ciocia zaparkowała auto i szybko wyskoczyła do nas.
- O Boże to wy.! - krzyczała ciocia.
- Ta... Ale wiesz co ciociu, my oddychać nie możemy... - zaśmiałam się
- O.K no O.K , ale nie mówcie do mnie ciociu, bo to mnie postarza, po prostu - Klara jestem. - powiedziała uśmiechając się szeroko.
- Ciociu to jest mój chłopak - Adrian - powiedziała Sam.
- Dzień dobry.! Miło mi. - powiedział Adrian podając Klarze dłoń.
- Chodźcie do auta, ja wezmę bagaże. - powiedziała Klara biorąc jedną z walizek.
- To ja pani pomogę. - powiedział Adrian.
- Dobrze, ale nie mówi mi na pani, tylko Klara już mówiłam, a ja ie lubię się powtarzać. - powiedziała.
- Dobra, to ja tobie pomogę. - poprawił się Adrian.
- Dobrze, od razu lepiej. To weź te dwie walizki, a ja wezmę te większe - powiedziała Klara. My szybko wsiadłyśmy do auta i czekałyśmy na Klarę i Adriana. W końcu wsiedli. W 20 minut dojechaliśmy do domu mimo to, że na ulicy było bardzo duże korki. Kiedy zobaczyłam jej dom to szczęka mi opadła.
Ten dom był naprawdę piękny... Matko jak ja dziękowałam Bogu, że mogłam spełnić moje największe marzenia i przyjechać tu do Atlanty. Teraz to będzie nasz dom...
Weszliśmy do środka i popłakałam się. Dom w środku wyglądał pięknie.
Jadalnia:

Kuchnia:

Salon:

Poszłam na górę i zobaczyłam 2 sypialnie i jedną łazienkę. Weszłam do jednej z sypialni i zarezerwowałam od razu dla mnie.

Później weszłam do drugiej, gdzie siedziała już Sam z Adrianem:

- Ale macie tu fajnie, widzieliście już łazienkę.?

- Nie, idziemy.? - zapytał Adrian.
- No jasne.! - powiedziałam. - I ty się jeszcze pytasz.? - zaśmiał się tylko i szybko ruszyliśmy do łazienki. Weszliśmy do niej i odjęło nam mowę.

- Ja... - powiedziała Sam.
- No.. - powiedział Adrian.
- O patrzcie tam są schody.! - olśniło mnie. Ruszyliśmy w stronę schodów. Weszliśmy po nich do góry i zobaczyliśmy wielgachną garderobę...


- O jaa ciee... - powiedziała Sam.
- Noo..., ale ciocia jeszcze się chyba nie spakowała. - powiedziałam.
- Klara.! - zawołał Adrian.
- Co tam.?! - krzyczała ciotka z dołu.
- Nie spakowałaś się jeszcze.? - krzyczał Adrian.
- Jeszcze kilka rzeczy w garderobie.! A co.?!
- Nic, nic.! - krzyknął Adrian i skończyli krzyczeć.
- Chodźcie się rozpakować - powiedziałam.
- No właśnie, chodź Adrian - powiedziała Sam. Adrian pociągnął ją za rękę i rozeszliśmy się do swoich pokoi. Wyjmowałam pokolei ciuchy. Wyjęłam wszystkie i zobaczyłam na dnie mojej walizki zdjęcie ze Smithem i z rodzicami. Łza po łzie spływała mi po policzkach. Nagle usłyszałam wołanie ciotki.
- Dzieci chodźcie na obiad.! - krzyknęła. Posłusznie zeszliśmy na dół i na stole w jadalni stała pizza i cola. Zdjedliśmy.
- Bo wiecie co ja mam za 20 minut samolot do Włoch i już muszę wychodzić. Pamiętajcie, że będę was odwiedzała. Po te ciuchy co są w garderobie przyjadę kiedyś, teraz już idę, narazie.! - uściskaliśmy ciotkę i wyszła.
- To co idziemy zwiedzić miasto.? - zapytałam.
- No jasne tylko się odświeżymy i idziemy. - poszliśmy do pokoi. Weszłam do swojego i zobaczyłam drzwi. Weszłam do środka i odkryłam, że w moim pokoju jest jeszcze łazienkę. - Jest... mam koncik tylko dla siebie. - pomyślałam. Łzienka była duża. Była w niej wanna, umywalka, pralka, szafka na kosmetyki itp. Szybko ruszyłam do mojego pokoju żeby wziąć wszystkie kosmetyki. Wzięłam, zaniosłam, wykąpałam się, wyszłam z łazienki owinięta w ręczniku, poszłam do szafy i wzięłam ubrania.:

Ubrałam się i byłam gotowa do wyjścia. Wyszłam przed pokój i czekałam na Sam i Adriana.
- Oooo... długo czekasz.? - zapytał Adrian wychodząc za rękę z Sam.
- Nie jakieś dwie minuty. - powiedziałam spokojnie.
- Aha. Dobrze, to co idziemy.? - wtrąciła się Sam
- Ta... jasne idziemy...- powiedziałam
- Dobra, to chodźcie - powiedział Adrian. Wyszliśmy przed dom i zamknęliśmy go. Ruszyliśmy na miasto. Od razu zauważyliśmy wielki hotel, a obok niego małą, przytulną kawiarnię.
- Chodźcie tam, na kawę. - zaproponowałam.
- O.K chodźcie- powiedział Adrian. Oni usiedli sobie na dworze pod parasolami, a ja poszłam do sklepu po kawę.
- Poproszę 3 razy duże cappucino. - powiedziałam.
- Dobrze będzie gotowe za 10 minut. - odpowiedziała ekspedientka. Za równiutkie 10 minut pani zza lady podała 3 kawy.
- Ile płacę.? - zapytałam.
- 9 dolarów. - odpowiedziała. Ja zaczęłam grzebać w portfelu i zapomniałam, ze nie wymieniłam pieniędzy z polskich.
- Wie pani co, ja podziękuję za tą kawę. - powiedziałam odstawiając kawę.
- Ale musi ją pani wziąć, bo co ja z nią zrobię.? - zapytała.
- Ale ja...
- Ja zapłacę. - Odwróciłam się i jakiś chłopak zdjął okulary, kaptur i poznałam, że to był...

czwartek, 12 maja 2011

Rozdział 5. - I wszystko od samego początku...

- Ciociu poczekaj chwilkę, zaraz oddzwonię. Dobrze.?
- Dobrze. - rozłączyła się.
**
Szybko pobiegłam do pokoju Sam. Weszłam, akurat słodko spała, że aż żal mi było jej budzić, ale musiałam. W końcu tu chodziło o naszą przyszłość. Podeszłam do niej szybkim krokiem.
- Sam.! Sam stawaj.!
- Co ci znowu odbiło.?! - powiedziała Sam zakrywając sobie twarz poduszką.
- Mi nic, tylko ciotka Klara, ta wiesz która, ta z Atlanty, pyta się czy chcemy tam u niej zamieszkać, a ona by się przeprowadziła do Kanady.
- Ta... I ona chce nam oddać to mieszkanie za free.? - powiedziała siadając na łóżku.
- No jasne, tylko, musimy sprawdzić co ze spadkiem i będzie.
- O.K
- No to jak chcemy tam zamieszkać, czy nie.?
- No wiesz, to może być dalsza szansa na nasze życie. Powiedz, że za tydzień możemy się przeprowadzić, bo musimy załatwić parę spraw związanych ze spadkiem i z rodzicami. - powiedziała zdecydowanie Sam.
- Ale na pewno.?
- Tak na pewno i bez namysłu jutro o tym pogadamy, a teraz to ja idę spać. - powiedziała zadowolona Sam. Wyszłam z jej pokoju i szybko wparowałam do mojego. Podniosłam telefon z podłogi, usiadłam na łóżku i wybrałam numer do ciotki.
*Rozmowa telefoniczna*
- Cześć ciociu z tej strony Kate, ja dzwonię w sprawie tego domu, wie ciocia o czym mówię.?
- Cześć kochana, tak wiem o co ci chodzi.
-- Czy to jest nadal aktualne.?
- Tak, tak oczywiście.!
- Powiedziała ciotka.
- A więc ciociu ja rozumiem, że ty nie chcesz długo czekać, ale musisz jeszcze tydzień, bo my musimy załatwić kilka spraw związanych z rodzicami i ze spadkiem. Musimy sprawdzić testament. No wiesz o co mi chodzi, prawda.?
- Tak rozumiem, a więc przyjeżdżacie.?!
- No chyba raczej tak, to rozwinie skrzydła na nowe lepsze życie i do tego jeszcze tutaj wszystko przypomina nam o rodzicach.
- Aaaaaaaa...!!! - usłyszałam wielki pisk w słuchawce.
- Boże ciociu, bo wiesz, że ja cały czas trzymam słuchawkę przy uchu.!
- Dobra, opanuję się, Boże jak ja się cieszę.!
- Ta rozumiem... - zaśmiałam się.
- Dobrze to co widzimy się za tydzień.?
- Tak dokładnie, ja jeszcze zadzwonię do cioci i wszystko cioci objaśnię co i jak.
- Dobra, a teraz idź już spać, bo jeszcze przed tobą cały dzień.
- O.K to narazie.!
- No papa.! - rozłączyła się.
**
O mój Boże już za tydzień będę za granicą i to jeszcze w Atlancie.! - pomyślałam. Po ok. 10 minutach zasnęłam. Nagle obudził mnie dzwonek mojego budzika.
- O Boże, dlaczego ty ze mnie sobie kpisz.! - krzyknęłam.
- Kate szybko, bo się spóźnimy.! - krzyczała wbiegając do mojego Sam już przyszykowana. Jak nigdy.!
Była ubrana w białe trampki, szary sweter, granatową bluzkę, jeansy, srebrną bransoletkę i okulary przeciwsłoneczne.

- Ale na co mamy się spóźnić.? - zapytałam.
- No do notariusza, szybko.! - pośpieszała mnie Sam. Szybko wstałam z łóżka pobiegłam do garderoby wybrałam ubrania, poszłam do łazienki, umyłam się , wyprostowałam sobie włosy, nałożyłam makijaż i wyszłam. Byłam ubrana w brązową bluzkę, buty, torebkę, miedziane kolczyki, długi kolorowy naszyjnik i czarne legginsy.
Szybko pościeliłam łóżko, posprzątałam w pokoju i wyszłam.
- Sam gdzie jesteś.?!
- Na dole.!
- Dobra to ja już idę.! - szybko zeszłam na dół. - Dobra, to ja idę zjeść.
- Nie ma czasu chodź szybko.!
- No, a śniadanie.?!
- Zjemy coś na mieście.
- Dobra, no to chodź. - przed domem czekał na nas Adrian. Sam doszła do niego, pocałowała go i ruszyliśmy. Całą drogę nikt się do mnie nie odzywał. Oni szli sobie za ręce i rozmawiali sobie, a o mnie nikt nie pamiętał, jak zwykle.! Już i tak się przyzwyczaiłam. Szłam równym krokiem przed siebie. W końcu za jakąś godzinę doszliśmy na miejsce. Weszliśmy do środka i zaczęła się rozmowa. Pani wypytywała nas o wszystko. W końcu doczekałyśmy się na to co czekałyśmy już od wczoraj. Dowiedziałyśmy się najwspanialszych rzeczy. Otrzymałyśmy po rodzicach w spadku wszystko. Całe pieniądze (a było ich mnóstwo dokładnie 2 miliony) całe dwie firmy, samochód, dom, po prostu wszystko, co się wiązało z rodzicami. Co prawda uwielbiam pieniądze jak każda dziewczyna, ale nie jestem raczej osobą przechwalającą się, jestem z tych zwykłych, skromnych. Pożegnałyśmy panią notariuszkę. Wyszliśmy z tamtąd.
- To co teraz jedziemy do biura podróży, co.? - zapytała Sam.
- Ale jak to do jakiego znowu biura.? - zapytał zaskoczony Adrian
- Oj no Sam wygadałaś wszystko, a to miała być taka wielka niespodzianka.! - warknęłam na nią.
- Oj, no przepraszam. Kate, wyjaśnij mu.! - powiedziała Sam
- A więc szykujemy ci niespodziankę, a tak ogółem to już jest w trakcie szykowania. A więc. Uwaga.! Jedziesz z nami do Atlanty.! - powiedziałam
On zrobił wielki wytrzeszcz.
- No co tak patrzysz kochanie moje przecież ty dobrze znasz angielski, tam jest dobra szkoła i jest bardzo blisko domu, mamy tam blisko również centrum... - powiedziała Sam.
- Ale nie wierze, o Boże, bardzo wam dziękuję, jesteście kochane.! Ale kiedy tak w ogóle jedziemy.? - powiedział Adrian.
- Właśnie nie wiemy i jedziemy sobie zarezerwować lot.
- Aha to chodźcie.! - złapał Sam, za rękę i ruszyliśmy w stronę biura podróży. Doszliśmy. Pozałatwialiśmy sprawy w sprawie wyjazdu. Lot mieliśmy jutro o 19:00.
Poszliśmy jeszcze do galerii kupić sobie rzeczy na jutro. Kiedy przyjechaliśmy była 21:00, nie byliśmy głodni, bo zjedliśmy na mieście, więc szybko poszliśmy na górę, żeby się spakować. Adrian pożegnał się z Sam i poszedł do swojego domu na przeciwko nas, żeby się spakować. Mieliśmy zapakować tylko wszystkie ubrania, laptopy, telefony, mp4 itp. Po resztę przyjedziemy później. Gdy się już spakowałam, poszłam do łazienki, umyłam się, wyszłam i padła na łóżko jak mucha i od razu zasnęłam.
NASTĘPNEGO DNIA
Nagle szybko wstałam, bo śniło mi się, ze Smith mnie goni z nożem i w końcu mnie dogonił i mnie zabił. Spojrzałam na zegarek i dochodziła już 12:00 - O Boże, ale się wyspałam... - pomyślałam. Nie przebierając się, nałożyłam szlafrok i zeszłam na dół. Na dole siedział Adrian z Sam i jedli już śniadanie.
- Ooo, witamy śpiącą królewnę. - powiedział Adrian.
- Hej powiedziałam przecierając sobie jedną ręką oko, a drugą wlewając kakao do kubka. Wzięłam gotową już kanapkę z dżemem, napiłam się kakao i poszłam na górę, żeby przygotować się do wyjazdu. Od razu weszłam do łazienki, wzięłam gorący prysznic, umyłam głowę, później żeby, nałożyłam makijaż, nałożyłam szlafrok, wyszłam z łazienki, zaczęłam sprzątać w pokoju, pościeliłam łóżko, jeszcze zapakowałam ostatnie rzeczy, usiadłam na łóżku i myślałam... Myśląc tak spędziłam cały dzień w pokoju.
- Szybko Kate bo już jest 17:00! - krzyczała Sam z dołu. - o Boże, ale mi długo zeszło.! - pomyślałam. Szybko myknęłam do garderoby, wzięłam ubrania, poszłam do łazienki, ubrałam się w czarne spodnie, beżową bluzkę, czarne buty i torebkę i złotą bransoletkę.

Ostatni raz pożegnałam się z moim pokojem, zabrałam swoje walizki i wyszłam z pokoju. Kiedy stałam w holu jeszcze sprawdziłam czy mam wszystkie karty kredytowe i wszystkie potrzebne mi rzeczy takie jak pieniądze, laptop, ubrania, buty, telefon, suszarkę, prostownicę. Na szczęście wszystko co potrzebne miałam. Zeszłam na dół. Sam była ubrana w beżowy sweterek i pod spodem białą bluzkę, krótką spódniczkę, czarne baleriny i czarną torebkę.

Ostatni raz popatrzyłam na dom i wyszliśmy. Złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy na lotnisko. Całą drogę Adrian i Sam siedzieli, patrzyli sobie w oczy, całowali się, rozmawiali sobie, a ja już dla nich nie istniałam. Całą drogę tak było dopóki taksówkarz nie powiedział.
- Już jesteśmy na miejscu.! - oznajmił. Wyszliśmy z taksówki, zapłaciłam kierowcy za przejazd i pozostało nam tylko dojść na miejsce i wsiąść do samolotu. Wsiedliśmy i jak zwykle Adrian siedział z Sam, a ja jak zwykle sama. Nie było dużo ludzi w naszym samolocie więc miałam swobodę, ale też myślałam o Smith'ie, i po raz pierwszy pożałowałam, że z nim skończyłam, bo strasznie zazdrościłam Sam, ale nie po co ja miałabym do niego wracać i się z nim męczyć... Otworzyłam książkę, nałożyłam sobie słuchawki i zaczęłam słuchać Justina Biebera. Przeczytałam aż 5 rozdziałów i z słuchawkami w uszach usnęłam.
- Już lądujemy.! - usłyszałam wołanie Adriana. Szybko zapięłam pasy i poczułam jak samolot ląduje na ziemi.

wtorek, 10 maja 2011

Rozdział 4. - Dlaczego nam musiało się to przytrafić.?!

- Kate.! Kate wstawaj.! - usłyszałam męski, znajomy głos.
- Dlaczego.?! - zapytałam.
- Dzisiaj jest pogrzeb twoich rodziców.! - otworzyłam oczy i nade mną stał Adrian.
- Adrian.?!
- No tak, a co.?!
- To ty dzisiaj u nas spałeś.?!
- No...
- No.? Słucham.?
- Takk...
- Co.?!
- Tak spałem u was w salonie na kanapie i nie myśl sobie nic o mnie...
- O.K.! - powiedziałam. - A która godzina.? - zapytałam.
- Jest 10:00, a o 11:00 pogrzeb. - powiedział.
- O mój Boże... Tak późno.?! - szybko zerwałam się z łóżka i pobiegłam do łazienki.
- Dobra to ja już idę obudzić Sam i idę się ubrać. - powiedział Adrian wychodząc z mojego pokoju.
- O.K.! - krzyczałam z łazienki.
Ubrałam czarną sukienkę do kostek, do tego szpilki i nie miałam żadnych dodatków, bo nie wypadało.

Nałożyłam czarny cień do oczu, tusz do rzęs i puder. Wyszłam z łazienki, pościeliłam łóżko, posprzątałam w pokoju i wyszłam. Bez pukania weszłam do pokoju Sam i zobaczyłam ją na Adriana kolanach i się całowali.
- O Boże... za dwadzieścia minut pogrzeb rodziców, a wy się całujecie.! - krzyknęłam.
- Ale my już jesteśmy gotowi.! - krzyczała Sam.
- O.K spokojnie.! - uspokoiłam ją
- I nic nie masz nam za złe.? - zapytała rozczarowana Sam.
- Jasne, że nie. przecież ja rozumiem, co do siebie czujecie. - powiedziałam.
- Ochhh, to chwała Bogu.! - powiedziała Sam.
- Ale musicie sobie przerwać tą sielankę, bo za chwilę pogrzeb rodziców. - powiedziałam smutno.
- O.K. , ale jeszcze musimy do tego wrócić. - powiedział Adrian do Sam.
Zaśmiałam się.
- Jak gotowi, to chodźcie. - powiedziałam.
Wstali, Sam wyprostowała sukienkę, poprawiła ostatnie rzeczy i wyszliśmy.
- Zdejmij bransoletkę.! - krzyknęłam.
- Ale dlaczego.? - zapytała Sam.
- Bo nie wypada, nie pamiętasz jak mama powiedziała przed pogrzebem naszej prababci.? - zapytałam.
- Nie. - powiedziała Sam
- Że nie wypada, żebyśmy wkładały jaką kolwieg biżuterię. I powiedziała też, że nie chciałaby żeby na jej pogrzeb ktoś zakładał by jakieś bransoletki itp. Także zdejmij to. - powiedziałam.
- O.K. - powiedziała i wróciła się do pokoju. Zdjęła bransoletkę i wyszła. Zeszłyśmy ze schodów. Wyszłyśmy z domu i czekał już na nas samochód. Dojechaliśmy do kościoła i stanęliśmy przy trumnach. Rozejrzeliśmy się w okół siebie i przybyli wszyscy z rodziny. Zaczęła się msza, później wszyscy musieli iść na cmentarz, żeby pochować rodziców. Kiedy na cmentarzu zaczęli chować naszych rodziców zaczęły mi sić przypominać wspaniałe chwile z mojego życia. Najbardziej zrobiło mi się smutno kiedy przypomniałam sobie moje 14 urodziny. wtedy rodzice zabrali mnie w ciche, moje ulubione miejsce - nad morze. Było tak pięknie... W końcu kazanie na cmentarzu się skończyło. Zostałyśmy same, bo goście już poszli do restauracji. Z moich oczów spłynęła łza. Sam przytuliła mnie do siebie...
- Dlaczego nam musiało się to przytrafić.?! - buchnęłam płaczem...
- Będzie dobrze, zobaczysz...
- Nie.! właśnie nic nie będzie już dobrze.!
Podeszła do nas ciotka...
- Kochane, teraz przeprowadzam się do Włoch i w Atlancie zostaje mój dom. Możecie się tam przeprowadzić jak chcecie. Bardzo blisko jest szkoła, centrum miasta, dom jest duży, więc możecie sobie tam zamieszkać.
- Fajnie, jeszcze się zastanowimy, przedyskutujemy tą sprawę i damy cioci odpowiedź jeszcze dzisiaj. - powiedziałam ocierając łzy
- Dobrze, trzymam was za słowo. - powiedziała i poszła.
- Chodź idziemy zjeść i będziemy miały już za sobą. - powiedziała Sam. Weszłyśmy do restauracji. Wszyscy nam poskładali kondolencje, zjedliśmy obiad i przyjechaliśmy do domu. Padłyśmy zmęczone. Od razu weszłam do pokoju, poszłam do łazienki, zmyłam makijaż, przebrałam się w piżamę i poszłam spać. Nagle obudził mnie dźwięk mojego telefonu. Spojrzałam na zegarek dochodziła 5 nad ranem. Dzwoniła ciotka, która ma mieszkanie w Atlancie.
* Rozmowa telefoniczna.*
- Tak słucham.? - powiedziałam
- Przepraszam, że tak wcześnie, ale czy zdecydowałyście się na to mieszkanie.? - zapytała ciotka.